Zgodnie z obietnicą zwiedzimy dzisiaj Paryż. Nie bez powodu. Okazało się, że to miasto ma wiele wspólnego z naszym. Podobieństwa są fascynujące. Warto je poznać i porównać.
Jak pojechać do Paryża? Ze wszystkich możliwości, najbardziej wygodnym i najtańszym rozwiązaniem jest zorganizować wycieczkę z własnego zakładu pracy. Jeżeli szef dołoży trochę kasy z „socjalnego” będzie jeszcze taniej. My tak zrobiliśmy i było naprawdę fajnie. To nic, że ci co nie mogli pojechać byli niezadowoleni. Ich strata. Przed podróżą ustaliliśmy zgodnie co kto i ile bierze, żeby się smaki nie mieszały i w drogę. Sam dojazd do Paryża upłynął w miłej i przyjemnej atmosferze. Tylko Niemcy, którzy zatrzymali nasz wesoły autobus nie mogli się nadziwić, że to co wieziemy jest na potrzeby własne a nie na handel.
Paryż. Dojeżdżając wczesnym rankiem, z daleka zobaczyliśmy sławną stalową konstrukcję (fot. 1). – Wieża jak wieża – szybko zgasił nasz podziw zastępca kierownika wycieczki – u nas mamy ładniejszą. Bardziej ekologiczną bo drewnianą. Co było mówić? W objęcia Paryża wpadliśmy po wyjściu z autobusu tuż przy gmachu Opery (fot. 2). Mimo, że było jeszcze wcześnie z zazdrością przyglądaliśmy się siedzącym na schodach ludziom. Rozmawiali, czytali gazety, relaksowali się w oczekiwaniu na autobusy. Trudno było zrozumieć dlaczego się nie śpieszą. – No i co z tego, że siedzą – wzruszył ramionami nasz „kaowiec” – u nas pod domem kultury też tak jest. Nawet jak nic się dzieje. Pewnie bezrobotni to dokąd się mają spieszyć? Schody tylko mają większe od naszych i trwalsze. Wszystko jasne.
Żeby jakoś zacząć zwiedzanie, postanowiliśmy uzupełnić nadszarpnięte w drodze zapasy. Ponieważ najbliżej była popularna Galeria Lafayette (fot. 3) większość zabrała podręczne torby i pobiegła szukać odpowiedniego stoiska. Dopiero po chwili zauważyliśmy, że nie będzie to takie łatwe. – To ja już wolę naszą nową „Biedronkę” – westchnęła koleżanka z finansowego – nie trzeba latać po piętrach i od razu wiadomo gdzie czego szukać. A myślicie, że tutaj inny towar? To samo tylko droższe. Może i racja.
Lekko zniechęceni niepowodzeniem w Galerii, postanowiliśmy dosłownie zakosztować sławnej francuskiej kuchni (fot. 4 i 5). Ponieważ we Francji trudno jest się dogadać po polsku zrezygnowaliśmy z usług mało uprzejmego kelnera. Gulasz angielski z puszki i sucha bułka były jak rarytas. Tylko ławka w parku jakaś taka niewygodna. – Wiecie co? – zagaił po śniadaniu kierownik wydziału – lepiej żeśmy tamtego nie jedli. Przecież Paryż nie leży nad morzem. To mogło być nieświeże. U nas to co innego. Bierzesz wędkę, idziesz nad wodę i zawsze jakaś ryba się trafi. Co za ulga. Fakt. Można się było zatruć.
Posileni i zadowoleni, że udało się uniknąć najgorszego, wyruszyliśmy na zwiedzanie. Przewodnik miał listę miejsc, które trzeba koniecznie zobaczyć i ganiał nas niemiłosiernie po całym mieście. Nawet się napić nie było kiedy. A to Łuk Triumfalny (fot. 6), a to Luwr z dziwaczną piramidą ze szkła (fot. 9), potem jakieś ogrody i wjazd na Wieżę Eiffla. Niektórym to się nawet w głowie zakręciło od tych widoków (fot. 7 i 8) chociaż nie było po czym, bo ochrona sprawdzała plecaki i wszystko co szklane konfiskowała. Ganialiśmy tak do późnego popołudnia. Dobrze, że konserwy jeszcze były to większość, chociaż w biegu, mogła coś przegryźć. – Dobrze było zobaczyć te zabytki – podsumował Przewodnik – ale czy u nas jest gorzej. I wieżę mamy, i muzeum. No, Łuku jeszcze nie ma, ale przecież możemy wybudować. To przecież niewielka inwestycja. Naprawdę, i u nas nie jest źle. Wszyscy pokiwali głowami. Jak zwykle miał rację.
Po późnym obiedzie w supermarkecie (we Francji obiady jada się prawie na kolację) męska część wycieczki postanowiła trochę się zabawić. W końcu nie samym Luwrem człowiek żyje. A gdzie można najlepiej zabawić się w Paryżu? Wiadomo. Trzeba sobie tylko przypomnieć nieśmiertelną Stawkę Większą niż Życie i hasło kapitana Klossa – „ Najlepsze kasztany są na Placu Pigalle”. No i były. (fot. 10 i 11). Prawie co krok, tyle, że za drogie jak na dofinansowanie z socjalnego. – Też mi atrakcja – próbował rozładować nasze rozczarowanie „kaowiec” – u nas jak się robi imprezy to za darmo i całe miasto przychodzi. A tutaj nawet kaszanki nie mają, a sto euro chcą za wejście. Trudno było się nie zgodzić.
Ponieważ wieczór był ciepły nasze koleżanki zaproponowały, żeby pójść nad rzekę usiąść na ławeczce, zjeść konserwy i wreszcie coś polać. Dobry pomysł. Każdy wyjął co tam jeszcze mu zostało z Polski i zrobiło się miło. Tym bardziej, że widoki okazały się fajne. (fot. 12 i 13). – Tak sobie myślę – zadumał się Przewodnik – dlaczego oni prądu nie oszczędzają. I to na bocznych ulicach? Wszędzie się świeci. Ale te stateczki dla turystów to ciekawe rozwiązanie. Może i u nas takie by zrobił? Wszyscy mieli jasność. Łuk Triumfalny i stateczki będą.
Pokrzepieni na ciele i duchu obejrzeliśmy jeszcze katedrę Notre Dame (fot. 14). (Nasz kościół wcale nie gorszy) i wróciliśmy do hotelu w dzielnicy, gdzie królowali czarnoskórzy Francuzi. Ponieważ strach było wyjść poza ogrodzenie rozpoczęło się podsumowanie dnia w podgrupach.
Ranek był ciężki i szary a Paryż jakiś taki powszedni. (fot. 15, 16, 17) Czar prysł zupełnie, kiedy przekonaliśmy się, że legenda stolicy Francji zbudowana jest na biedzie i wyzysku (fot. 19, 20, 21) – Patrzcie, oni też maja swój leżący wieżowiec – smutno westchnęła pani z pomocy społecznej – biedni ludzie. U nas przynajmniej takiego zagęszczenia nie ma. (fot. 18). I ona też miała rację. Padało, więc po uzupełnieniu braków, wróciliśmy do hotelu. Rano okazało się, że trudna sytuacja paryskiego społeczeństwa tak niektórych przygniotła, że stracili ostrość widzenia (fot. 22) i do końca wycieczki musieli zostać w swoich pokojach.
– Dobrze, że już wracamy – podsumował nasz Kierowca – wszędzie dobrze, ale u nas najlepiej.
No i co? Nie miał racji?
zn